Jak powstało Honolulu w centrum Katowic? Wywiad cz. 1 [+nagranie]

Dzisiaj zapraszam do posłuchania o doświadczeniach Spółdzielni Socjalnej Honolulu, która prowadzi klubokawiarnię Drzwi Zwane Koniem w Katowicach. Rozmawiam z Pawłem Paściakiem, prezesem zarządu tej spółdzielni. Będzie między innymi o współpracy z osobami niepełnosprawnymi intelektualnie, o działaniach marketingowych w spółdzielni, narzędziach przydatnych w zarządzaniu spółdzielnią oraz trudnych początkach. Smacznego 🙂

Wersja audio rozmowy:

 

Wersja tekstowa rozmowy:

Spis treści

Waldek Żbik (WZ): Cześć Paweł!

Paweł Paściak (PP): Witaj Waldku!

WZ: Przedstaw się czytelnikom i słuchaczom bloga „Spółdzielnia socjalna w praktyce”.

PP: Witajcie słuchacze i czytelnicy, nazywam się Paweł Paściak i jestem prezesem zarządu Spółdzielni socjalnej Honolulu.

WZ: Honolulu, skąd taka nietypowa nazwa?

PP: Nazwa ma długą i bogatą historię, nie będę jej w tym momencie przytaczał w całości, powiem tylko, że ma ona towarzyskie podłoże.

WZ: Od kiedy działa Spółdzielnia i czym się zajmuje?

Wnętrze lokalu Spółdzielni Socjalnej Honolulu
Wnętrze lokalu Spółdzielni Socjalnej Honolulu

PP: Spółdzielnię założyliśmy w 2014 roku od razu z takim zamierzeniem, że otworzymy lokal gastronomiczny z ambicjami kulturalnymi. I tak po półtorej roku otwarliśmy klubokawiarnię Drzwi Zwane Koniem.

WZ: Kolejna nazwa też nietypowa…

PP: To nie jest takie istotne, skąd ta nazwa i kto ją wymyślił. Ważne jest, co ona robi z odbiorcami. A robi to, że ludzie tę nazwę pamiętają i są jakąś magiczną siłą ściągani do tego, żeby zobaczyć te Drzwi i tego Konia.

WZ: A to chodzi o Drzwi, czy o Konia?

PP: To pytanie pozostawiam Twojej podświadomości i podświadomości wszystkich innych.

WZ: OK. Ilu pracowników zatrudniacie?

PP: Ciężko nas policzyć, bo zatrudniamy osoby w oparciu o różne umowy i w różnym wymiarze czasowym. Natomiast gdyby tak policzyć dokumentnie wszystkich zaangażowanych to wyszłoby nas może nawet 30 osób.

WZ: Wiem, że wśród tych osób są też osoby niepełnosprawne intelektualnie. Na czym polega specyfika pracy z takimi osobami?

PP: Obawiam się, że moglibyśmy zorganizować kilka audycji na ten temat. Natomiast dla mnie to było dosyć naturalne, ponieważ prowadziłem przez kilka lat program dla osób niepełnosprawnych. Część z tych osób postanowiliśmy zaprosić. Dla nich to był też taki naturalny krok rozwojowy. Oni ukończyli wiele działań i w pewnym momencie stwierdziliśmy, że brakuje w tym wszystkim tylko pracy. Niektóre osoby znalazły zatrudnienie, niektóre też z naszą pomocą. A dla innych stwierdziliśmy, że jeżeli nie otworzymy czegoś naszego, to tej pracy pewnie nie znajdą.

WZ: Czy ten skład osobowy jest w miarę stały? Czy osoby, które zaczynały nadal pracują w tym momencie?

PP: Tak. Zaczynaliśmy w dosyć szerokim gronie, potem wybraliśmy kilka osób, które wydawały się, że mają największe zaangażowanie, najbardziej tego chcą i mają największe umiejętności. Wybraliśmy sześć osób. Z tych sześciu osób jesteśmy dzisiaj ciągle związani z pięcioma. A ta jedna osoba, która już od nas odeszła, pracuje teraz w dwóch innych miejscach. Jest jedną z najbardziej rozchwytywanych osób niepełnosprawnych wśród pracowników w Katowicach.

WZ: Super. Jakich rad udzieliłbyś przedsiębiorstwom społecznym, które chcą zatrudniać osoby niepełnosprawne intelektualnie?

PP: Ja mam takie bardzo pozytywne doświadczenie współpracy z organizacjami pozarządowymi, które prowadzą różnego rodzaju warsztaty terapii, placówki rozwojowe. Dla mnie ta współpraca jest początkiem myślenia o spółdzielni. Pomysł na spółdzielnię wykluwał się w środowisku osób, które zajmują się osobami z niepełnosprawnością intelektualną. Jeździliśmy po różnych miastach w Polsce i za granicą, oglądaliśmy biznesy społeczne. To znaczy oglądaliśmy firmy, gdzie osoby niepełnosprawne znajdowały pracę i realizowały się. I tę drogę bardzo polecam.

Te kilka lat, w czasie których to wszystko się wykluwało, przysłużyło bardzo się naszej sprawie, ponieważ:

  • mogliśmy znaleźć bardzo dobrych pracowników,
  • poznaliśmy specyfikę pracy z osobami niepełnosprawnymi,
  • napatrzyliśmy się na różne przykłady w Polsce, a czasami też poza Polską.

Bardzo chwalę sobie to, że my cały czas współpracujemy z tymi organizacjami. I tak naprawdę one są często naszymi zleceniodawcami w tym momencie. Kiedy potrzebujemy jakiegoś zastępstwa, albo kiedy potrzebujemy przyjąć kolejną osobę do pracy, to te organizacje po prostu są naszymi partnerami w tych działaniach.

WZ: Czyli jeśli przedsiębiorstwo społeczne chce pracować z tą grupą osób to najlepiej zacząć od sprawdzania, gdzie są jakieś warsztaty, projekty, gdzie osoby niepełnosprawne intelektualnie są angażowane i gdzie nabywają umiejętności, które potem można wykorzystać w pracy?

PP: Tak bym to widział. Nie wiem, czy można podejść do tego tak bardzo metodycznie i znaleźć po prostu kilka warsztatów. Moje doświadczenie jest takie, że te lata współpracy bardzo ułatwiły mi potem start w zatrudnianiu osób niepełnosprawnych. Jest to na pewno bardzo dobra droga, bo w tym środowisku są nie tylko pojedynczy pracownicy. Oni mają swoje rodziny, mają swoich pracowników socjalnych, terapeutów, rehabilitantów i to wszystko tworzy takie dosyć złożone środowisko. Bez znajomości w tym środowisku jest dosyć trudno wytrwać na pozycji pracodawcy.

WZ: A w bieżącej działalności: w jaki sposób pracować z osobami niepełnosprawnymi intelektualnie?

PP: To jest dobre pytanie. Pomimo że moja znajomość z pracownikami, kiedyś znajomymi a dzisiaj pracownikami była bardzo dobra i długotrwała, to muszę przyznać, że bardzo łatwo potem w momencie organizowania firmy i jej najczęściej burzliwych początków odłożyć na bok ten temat – temat współpracy, relacji, wzajemnego motywowania się, napędzania. Ja przyznaję, że nasi pracownicy niepełnosprawni to nie są osoby, po których trudno byłoby się domyślić ich niepełnosprawności. To są osoby dosyć wyraźnie niepełnosprawne. Każda ma inne problemy i inne ograniczenia. Natomiast bezwzględnie to są osoby, które nie są gotowe do samodzielnego funkcjonowania w otoczeniu zawodowym.

To jest jeden z dużych błędów, które popełniliśmy. W pewnym momencie znaleźliśmy każdej z tych osób jakiejś zadania, określiliśmy w jakich godzinach mają się włączać w funkcjonowanie naszego lokalu, ale nie mogliśmy zorganizować więcej czasu, żeby ich rozwijać, integrować i wprowadzać na coraz wyższy pułap. Dzisiaj mocno się to zmienia, bo jesteśmy lokalem z ponad rocznym doświadczeniem. Już pewnie te rzeczy, które na początku muszą się ułożyć, chyba powoli się układają i faktycznie zaczyna to teraz wyglądać w taki znacznie bardziej regularny sposób.

Przestroga jest krótka: albo trzeba samemu znaleźć ten czas i umieć się zaangażować, albo trzeba znaleźć osobę, określić kogoś, kto jest za to odpowiedzialny i nie dopuścić do tego, żeby ci pracownicy byli zostawieni sami sobie.

WZ: Czyli osobę, która będzie wydawać polecenia, nadzorować, sprawdzać efekty pracy?

PP: Tak, to jest teraz taki model, ku któremu my chcemy zmierzać. Wciąż nie jestem w stanie, jako osoba zarządzająca całą firmą, znaleźć na tyle dużo czasu, ile po prostu to zadanie wymaga.

W tym momencie stwierdziliśmy, że potrzebujemy zaangażować jeszcze jedną osobę, która będzie koordynatorem. Nie chodzi o to, żeby wydawała tylko polecenia, w dużym stopniu musi być osobą, która na bieżąco wymyśli zadania tak, żeby się to dobrze komponowało z resztą funkcjonowania firmy. Z drugiej strony musi być to osoba, która nie ma obaw i po prostu będzie się włączała w tę pracę w momentach, kiedy danemu pracownikowi brakuje możliwości, czy ma jakieś ograniczenia. Część osób z naszej ekipy niepełnosprawnej zajmuje się utrzymaniem porządku. Bardzo wiele z nich ma zaburzenia równowagi. W momencie, kiedy trzeba umyć okna na wysokości, trzeba znaleźć kogoś, kto to zrobi. Dobrze, żeby to się wszystko działo na bieżąco. Taki koordynator musi być więc osobą, która uzupełnia niedomagania pracowników niepełnosprawnych.

WZ: Czy jesteś w stanie powiedzieć, co się u Was sprawdziło w pozyskiwaniu klientów, a czego byś nie polecał?

PP: Tutaj nasza przeszłość też ma znaczenie, to, co się na pewno sprawdziło to korzystanie z wcześniejszych kontaktów. Ja działając przez kilka lat w katowickim trzecim sektorze, a z kolei Przemek Sołtysik, który jest v-ce prezesem zarządu, mając szerokie kontakty w świecie kultury, byliśmy w stanie dosyć skutecznie przyciągnąć wiele imprez, wydarzeń kulturalnych, koncertów. Byliśmy też w stanie przyciągnąć wiele takich grup, które się dopiero organizowały i które szukały miejsca dla siebie. I to jest rzecz, która na pewno nam bardzo pomogła w pierwszych miesiącach i cały czas mocno profituje. To jest taka znana sprawa, że w momencie, kiedy jest pewna masa krytyczna kontaktów, to potem ta sieć dosyć łatwo się rozbudowuje, więc myślę, że to jest bardzo na plus w naszej działalności.

Próbowaliśmy też takich sztuczek, rodem z telewizji, jak na przykład te, które promuje pani Magda Gesler w swoich programach. Roznosiliśmy po okolicznych biurach, firmach poczęstunek, starając się namówić do współpracy. Robiliśmy różnego rodzaju takie akcje uliczne, niektóre śmieszne, niektóre zaskakujące. Muszę przy tym podkreślić, że nie byliśmy w tym przesadnie regularni, konsekwentni. Za każdym razem szukaliśmy trochę innej formy, która pasowałaby bardziej do nas i byłaby po prostu skuteczniejsza. W rezultacie te zmiany sprawiły, że nie nadaliśmy temu jakiegoś bardzo konkretnego wyrazu. No i prócz impulsów w zwiększonym ruchu w lokalu, to chyba większych efektów nie odnieśliśmy. Szału wielkiego nie było.

WZ: Z tego wniosek, że należy przetestować różne formy reklamy i wybrać tę, która jest najlepsza…

PP: Jakieś modyfikacje i zmiany na bazie tego, co się obserwuje są konieczne. Natomiast musimy te działania prowadzić regularnie, na przykład co weekend, zgodnie z wcześniej opracowanym planem. To znaczy, jeżeli dzisiaj wychodzimy w to miejsce, to potem w inne i tak pokrywamy mapę naszych okolic, a nie robimy tego na zasadzie, że spotykamy się i zastanawiamy się, a gdzie tu dzisiaj pójść. Planowanie w firmie jest ważne.

WZ: Jak myślisz, co jeszcze było takim czynnikiem sukcesów w Waszym przypadku?

Ogród w lokalu Spółdzielni Socjalnej Honolulu
Ogród w lokalu Spółdzielni Socjalnej Honolulu

PP: Mieliśmy jeden dobry pomysł, którego nie mieli inni, mianowicie lokal, który znaleźliśmy jest zacną katowicką miejscówą, gdzie od dziesięcioleci spotykały się grupy, które kiedyś można było nazwać cyganerią. Dzisiaj pewnie częściej się mówi o melanżu, ale w każdym razie jest to takie popularne miejsce wśród Katowiczan w różnym wieku. Ten lokal był w dosyć kiepskim stanie, ale w tym momencie to nie jest najistotniejsze. Tuż obok niego był bardzo zapomniany, wielki i wspaniały, jakby go tak odkryć, ogród. Ponieważ nie było wejścia z lokalu do ogrodu te dwa byty właściwie funkcjonowały zupełnie rozdzielnie. I nie wiem, czy to z braku wyobraźni, czy z problemów formalnych, jakich można się spodziewać, nikt nie przebił się po prostu przez grube mury tego budynku do ogrodu. My to zrobiliśmy i to na pewno pozwoliło nam z jakąś nową jakością wejść w to miejsce.

WZ: A czy w Waszej bieżącej działalności, w sposobie organizacji pracy, w sposobie organizacji Waszych działań było coś takiego, co możesz uznać jednoznacznie za czynnik sukcesu?

PP: Może systematyczne dochodzenie do wykorzystania różnych narzędzi w zarządzaniu, takich narzędzi do wspólnego planowania czasu…

WZ: Co się u Was sprawdziło?

PP: Bardzo się sprawdził kalendarz Googla, w tym umiejętne rozdysponowanie tego, kto wpisuje, w którym miejscu, jakie dane w kalendarzu, kto ma do tego dostęp i jak regularnie to sprawdza itd. W momencie, kiedy udało nam się to poukładać, to naprawdę był to milowy krok. Inne rzeczy to współdzielenie dokumentów.

WZ: Rozumiem, że wykorzystywaliście kalendarz Google do zarządzania zadaniami…

PP: Tak, ale też przede wszystkim do planowania imprez, bo knajpa to w dużym stopniu rezerwacje, to imprezy, z których każda ma inny status. Niektóre mają się odbyć za kilka dni i właściwie są już bardzo mocno rozgrzebane. Inne to są duże eventy, które mają się odbyć za kilka tygodni i do których trzeba się dobrze przygotować. Całe te przygotowania są bardzo wieloetapowe. Do tego są anonse dotyczące przyszłego roku albo następnej dekady, gdzie ktoś po prostu ma jakiś pomysł, wstępnie rezerwuje przestrzeń i potrzeba kilku rzeczy do wymyślenia. Tym trzeba dosyć umiejętnie zarządzać, ponieważ to jest jednocześnie jedna z największych trudności w zarządzaniu knajpą.

W każdym momencie w knajpie bardzo dużo się dzieje, bo nigdy nie wiadomo, kiedy kto przyjdzie z ulicy. Czasami rodzi to zobowiązania towarzyskie, czasami związane z bezpieczeństwem, czasami z jakimś prestiżem, itd. W knajpie też bardzo dużo rzeczy może się zepsuć i psują się na zawołanie, właściwie w każdym momencie.

Jednocześnie trzeba z takiej najbardziej bieżącej perspektywy zawsze umieć wychodzić w przyszłość. Do tego trzeba dojść. Jest pierwsza knajpa, z którą mam do czynienia i cały czas się tego uczę.

WZ: Zatrzymajmy się jeszcze przez chwilę przy kalendarzu Google. Używanie kalendarza do zarządzania zadaniami może komplikować życie. Jak Wy to robicie, że ten kalendarz u Was działa?

PP: Jeżeli wiem, że mamy w przyszły piątek zorganizować koncert, który jednocześnie będzie obsługiwany gastronomicznie, to tworzymy takie wydarzenie w kalendarzu. Następnie klikamy edytuj, staramy się wypunktować wszystkie rzeczy, które są do zrobienia, a jednocześnie udostępniamy ten kalendarz, to wydarzenie wszystkim osobom, które są w jakiś sposób zaangażowane. Niektórzy muszą zamówić towar, inni muszą zadbać o estetykę sali, jeszcze inni muszą o sprawy związane z organizacją samego koncertu, o kontakt z wykonawcami itd. To jest zazwyczaj sekwencja zdarzeń, mocno ze sobą powiązanych, bo wiadomo, że towar za barem ustawimy w momencie, kiedy estetyka i rozkład sali będą już dopięte. To jest system spraw połączonych. No i potem osoby, które zajmują się daną czynnością po prostu odhaczają.

Próbowaliśmy też korzystać z innych narzędzi, na przykład z programu Trello. To jest taki program do zarządzania zadaniami z dosyć czytelnym systemem informowania się wzajemnie o tym, że coś już zostało wykonane i jest zielone światło dla kogoś innego do rozpoczęcia kolejnych działań.

To są bajery, z którymi nie można przesadzić. Wyobrażam sobie łatwo, że jakiś maniak technologiczny może używać tego tylko dla samej przyjemności korzystania i nowinkowości. Jeżeli się wybierze dwa, trzy takie narzędzia i dosyć sprawnie je wykorzysta to myślę, że z tego może być wielki pożytek.

WZ: Próbowałem korzystać z Trello, ale miałem wrażenie, że tego nie ogarniam. Jak dla mnie jest to rozwiązanie nieintuicyjne…

PP: Być może gdybym ja wypróbował dziesięć innych to faktycznie bym stwierdził, że Trello jest mniej przejrzyste. Natomiast myśmy to wypróbowali w małym zespole kilku osób i pewnie też nie w pełnym zakresie funkcjonalności tego programu i zdało to egzamin.

WZ: Mówiłeś o burzliwych początkach. Jak bardzo były to burzliwe początki i jaka nauka z tego płynie?

PP: Mieliśmy trzy początki tak naprawdę.

Pierwszy początek, taki zupełnie początek numer 0, to było przystąpienie do projektu, który pozwalał zdobyć fundusze na założenie spółdzielni socjalnej i to było w sumie najprostsze. To było napisanie zgrabnego wniosku, przekonanie do tego, że ma się jakąś wizję, że ma się pewne zasoby intelektualne i grupę osób, które będą w stanie się zająć tematem.

WZ: A początek numer 1?

PP: A początek numer 1 to jest samo założenie spółdzielni socjalnej, tutaj jest już zdecydowanie więcej rzeczy do wymyślenia i jest na czym się potknąć. Założenie spółdzielni jest też właściwie dosyć takim papierowym faktem, natomiast wiąże się już z tym, że trzeba wybrać władze do tej spółdzielni, wyobrazić sobie tę strukturę po raz pierwszy. Nie powiem, żeby nam to nastręczyło dużo problemów, natomiast faktycznie już tutaj zaczynają zachodzić takie procesy, że ktoś do tego zarządu wchodzi, ktoś nie.

Ja muszę podkreślić, że my jesteśmy spółdzielnią socjalną osób prawnych. Osoby zaangażowane, które nie wchodzą do zarządu i które jeszcze na początku nie mają statusu pracownika, zostają w zasadzie poza całą tą strukturą, przynajmniej od strony formalnej. To też może powodować różne problemy.

Z tym początkiem numer 1 wiązała się też sukcesywna próba realizacji założeń projektowych. Powstaliśmy w ramach projektu finansującego powstawanie spółdzielni i z tego projektu trzeba było się rozliczyć. To, co dla mnie było bardzo trudne i z tego, co słyszę wśród znajomych spółdzielców, jest dużym problemem, to zmieszczenie się w czasie, a jednocześnie pogodzenie wymogów projektowych.

Jeżeli zaplanowaliśmy, że będziemy sprzedawać pierogi, a w międzyczasie, kiedy cały ten proces przygotowania trwa ponad rok, tuż za rogiem otworzy się pierogarnia, to czasami trzeba zmienić taktykę.

WZ: Ponad rok? Tak było w Waszym przypadku?

PP: W naszym przypadku to było jeszcze znacznie dłużej. Wniosek o powstanie spółdzielni złożyliśmy w maju 2013 roku, lokal otwarliśmy w czerwcu 2015 roku, więc to były ponad dwa lata, na takim bardzo dynamicznym rynku i w dynamicznej branży.

WZ: Dwa lata to jest masakra.

PP: Tak, to jest masakra. Jeden duży przestój był wywołany naszymi problemami, to znaczy znaleźliśmy lokal, co do którego już byliśmy przekonani, już nawet zaczęliśmy wykonywać jakieś działania projektanckie. W pewnym momencie właściciel tej nieruchomości, stwierdził, że ze względów jakichś tam sanitarnych, słabo uzasadnionych, nie wynajmie nam tego lokalu. Ponieważ wcześniej nie podpisaliśmy umowy, bo cały czas brakowało jeszcze formalnych spraw, to zostaliśmy właściwie cofnięci o pół roku do tyłu. Takie sprawy zdarzają się dosyć często i one właśnie w połączeniu z harmonogramem projektu bywają zabójcze. W momencie, kiedy z projektu, który jest jakoś rozplanowany na około rok czasu, okaże się, że jesteśmy pół roku do tyłu, to to jest właśnie masakra.

WZ: Jaki wniosek z tego płynie?

PP: Wniosek z tego jest dosyć czytelny – dobrze mieć wybrany lokal, może nawet jeszcze przed złożeniem wniosku. To jest dobra rada, ale jednocześnie dosyć głupia. Co z tego, że sobie znajdziesz lokal, kiedy on nie będzie na Ciebie czekał.

Ogólna rada z tego płynąca jest taka, że trzeba jak najwięcej rzeczy sobie przygotować już wcześniej. Niektóre rzeczy mieliśmy dobrze przygotowane, np. od strony pracowników niepełnosprawnych, od strony naszego otoczenia, powiedzmy przyszłych kontrahentów czy jednostek, które będą u nas jadły i organizowały różnego rodzaju imprezy. Ale akurat od strony lokalu byliśmy źle przygotowani i to pokutuje właściwie aż do dzisiaj.

WZ: Czy są jeszcze inne kwestie dot. procesu zakładania spółdzielni socjalnej, z którego płynęłaby nauka dla innych?

PP: Jest jeszcze jedno doświadczenie, o którym na pewno warto powiedzieć: dogrywanie się osób odpowiedzialnych za projekt już na etapie realizacji tego projektu. Kiedy próbujemy jednocześnie wzajemnie rozpoznać swoje możliwości, nauczyć się współpracy i realizujemy jednocześnie już tak duże przedsięwzięcie, jak na przykład remont i przygotowanie lokalu gastronomicznego, to jest to dosyć trudne. Znaliśmy się z Przemkiem trochę wcześniej, ale nie można powiedzieć, że współpracowaliśmy jakoś bardzo intensywnie.

Według mnie najlepszy model jest taki, żeby zakładać spółdzielnię socjalną w dosyć dobrze rozpoznanym środowisku, żeby potem po prostu nie tracić czasu. Akurat w naszym przypadku szczęśliwie się złożyło, że nie okazało się, że któryś z nas bardzo się różni od wyobrażeń tego drugiego. Natomiast, Ty sam Waldek, znasz te historie, kiedy tarcia pomiędzy spółdzielcami, doprowadziły do szybkiego końca.

Tyle na dzisiaj. Druga część wywiadu wkrótce, więc zapraszam do śledzenia bloga.

Rate this post

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *